Nie wiem skąd się wzięło wielkie poruszenie po zauważeniu tego, że Apple Music będzie zawierało w sobie funkcjonalność usługi iTunes Match. I jakie to będzie wspaniałe, że będzie można wgrać do chmury Apple Music swoje własne utwory. Odniosłem wrażenie, przeglądając swój timelinie na Twitterze, że wiele osób właśnie to zaważyło i zachwycają się tym, jakby to była jakaś wielka rewolucja. Przecież takie coś ma w sobie Google Music i dodatkowo ma to za darmo.

Jeżeli czekacie na premierę Apple Music, a byliście wcześniej użytkownikami iTunes Match (tak jak ja), to jedno możecie zrobić na bank - wyłączyć dalszą subskrypcję iTunes Match. Apple Music ma pozwalać na wgrywanie do naszej prywatnej chmury do 25 000 utworów, a docelowo nawet do 100 000.

Czyli jak jakiegoś utworu nie będzie w Apple Music, to będziecie mogli go kupić gdzie indziej i wgrać do swojej biblioteki w usłudze Apple. Dokładnie tak jak to się dzieje teraz w przypadku iTunes Match. Ok, to jest bardzo fajne, zwłaszcza jak ktoś posiada zbiór jakiejś wybitnie niszowej muzyki, której próżno szukać w sklepie w iTunes, w zbiorach Spotify, Deezera, Tidala, itp.

Świetnie, tylko skąd takie wielkie halo wokół tego? Przecież dokładnie taką funkcjonalność, w 100% dublującą to co oferuje iTunes Match ma w sobie Google Music. Od lat. Za darmo.

Uruchamiamy Google Music. Klikamy „Dodaj muzykę”.

alt text

A następnie przeciągamy katalog z muzyką i chwilę czekamy.

alt text

To koniec. I to wszystko za darmo. Naprawdę nie rozumiem zachwytów nad tą rewolucyjną usługą od Apple. Jest? To ok. W dzisiejszych czasach to byłby obciach, jakby tego nie było.